sobota, 23 kwietnia 2016

This is madness. This is Malta!


 Odsłona Pierwsza

Rozklekotany Lew 306 mknie wzbijając kurz, który osiada na opuncjach, wylewających się zza ogrodzeń okalających maltańskie drogi. Samochód wypchany jest ludźmi i plecakami. Ktoś siedzi w bagażniku, ktoś komuś na kolanach, ktoś próbuje zrobić selfie. To raczej rozgardiasz na kółkach niż samochód. Jak my się tu w ogóle znaleźliśmy? No właśnie, jak? STOP! Powoli. Zacznijmy od początku.

Ewka

We wszystkich językach, zarówno istniejących, jak i tych dawno już wymarłych, nie ma odpowiednich słów, które były by w stanie opisać ten wulkan energii, jakim jest Ewka. Nie daj się jednak zwieść moją śmieszną próbą z wulkanem, to tak, jakby porównywać orgazm do kichnięcia. Tak wiem, że to dziwne, ale są tacy, którzy uważają, że w momencie kichnięcia, mózg, przez ułamek sekundy (ha, ha, ciekawe który) czuje się jak podczas orgazmu.
Wracając do Ewki, jest ona tym typem, o którym pisał Kerouac (płonące pochodnie, wybuchające pająki, itp.). Nie, to też nie tak. Ona ma w sobie skumulowaną energię wszystkich ludzi, których K. miał na myśli. Gdyby K. spotkałby E. to prawdopodobnie posrałby się z wrażenia. Nie chodzi mi o to, że ona działa w ten sposób na ludzi, tylko że taka dawka energii może wywołać piorunujący efekt na tak delikatnej tkance, jaką jest artysta. W każdym razie ta właśnie szalona Ewka pisze do mnie pewnego dnia: tanie bilety na Maltę! Lecisz? Nie było się nad czym zastanawiać.
W sumie uzbierała się nas szóstka. Szczęśliwa, psychicznie gotowa na dzikie nocowanie w namiotach, bez szans na bieżącą wodę i butlę z gazem szóstka. Ale los miał dla nas inne plany. I tak okazało się, że pierwszą noc spędzimy u…

Mario

Znany inaczej jako Godfather of Couchsurfing, gości zaczął przyjmować już w latach 80-tych. Sam nie podróżuje, nie musi, znalazł prostszy i wygodniejszy sposób  - zaprosił cały świat do siebie.
Na Malcie, a w tym wypadku na Gozo, budynki oprócz numerów mają także nazwy. Dom Mario nosi imię Imladris, co oznacza Ostatni Przyjazny Dom. Dziwny to dom, gdzie na ścianach, obok ikon wiszą podobizny Gandalfa, a pod mapami Śródziemia kurz układa się w centymetry na kieliszkach prosto z Polski (50% wszystkich gości to Polacy). Dom pełen sprzeczności, z biblioteką godną Elronda i ścielącymi się na kamiennych posadzkach rybimi ośćmi, których nie powstydziłby się Gollum.
Oprócz nas, Mario gościł jeszcze Arnolda, który z niewiadomych powodów polubił nas na tyle, aby oprowadzić nas po okolicy, a nawet dołączył do nas na Malcie Głównej, ale nie wyprzedzajmy wypadków.
Kiedy okazało się, że moje buty stanęły na drodze ślimakom, a te, bez zbędnego skrępowania, przebiegły po nich, zostawiając po sobie śluz, który co prawda wyglądał niczym gwiezdny pył, ale przebiegał także niebezpiecznie blisko głowy naszego żywego radia, alias selfiegirl Kanarka, zrozumieliśmy ostatecznie, że nadszedł nasz czas. I tak pod swój dach przyjął nas…


Steve

Szaleniec. Patrząc na niego, do głowy przychodzą takie słowa jak: żwawy, po czterdziestce, opalony, łysy. Zdążył już 6 razy objechać świat. Jego ulubione miejsce na ziemi to park narodowy RPA, do którego jeździ regularnie, aby pobyć sobie z leopardami. Jest też prawdopodobnie jedyną osobą, której udało się sfilmować kichającego wielkiego kota. Nagranie uważam za wysoce niestosowne, jednak szanuję jego oddanie dla tej ekscentrycznej pasji i umiłowanie dla istot żywych.
To właśnie Steve pokazał nam serce słonia i opowiedział o ciemnej stronie wyspiarzy. Kiedy zdobywaliśmy koronę Gozo zdaliśmy sobie sprawę, że faktycznie, nie słuchać tu śpiewu ptaków. Maltańczycy strzelają do wszystkiego co ma skrzydła, nie ważne czy to wróbel, gołąb czy mewa. Od dawna nie muszą tego robić, ale taka jest tradycja, a to niezwykle wierny jej naród.
Nasz host był pod wielkim wrażeniem ilości ludzi, którzy najechali jego mieszkanie, oprócz nas gościł jeszcze dwóch couchsurferów, i co chwila wykrzykiwał rzeczy w stylu: fuck!I don't have enough plates!, albo: fuck! I’ve never seen so many people sleeping on my floor! I tym podobne. Nie chcąc nadwyrężyć jego gościnności, postanowiliśmy udać się na Główną Maltę. I właśnie tu, na promie między wyspami zostawię nas, aż do następnej odsłony.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz