niedziela, 13 listopada 2016

This is madness. This is Malta!

Odsłona druga


Franco

Kto by pomyślał, że Jego Makaronowatość tak ułoży nici zdarzeń, że następny przyjazny dom znajdziemy u prawdziwego pastafarianina! Do tej pory religia ta wydawała mi się raczej zabawną ciekawostką niż realnym światopoglądem. Okazało się jednak, że z główną zasadą zgodziłaby się większość moich znajomych – chodzi o więcej dystansu! Przestańcie być tacy nadęci!


Do tego maltańscy pastafarianie bardzo intensywnie działają przeciwko nietolerancji i różnym fobiom społecznym.  Wierzą w bardzo ścisłą korelację między spadkiem liczby piratów a wzrostem globalnego ocieplenia. Franco przyjmuje couchsurferów tylko w poniedziałki i środy. My mieliśmy szczęście trafić na cotygodniowe spotkanie pastafarian, dzięki temu poznaliśmy wielu współwyznawców Latającego Potwora Spaghetti. Impreza była przednia, wspólne gotowanie i rozmowy, chociaż był jeden, mały haczyk. Franco wstaje o zabójczo wczesnej porze, nie ważne, o której skończyła się impreza, o 7 rano pożegnaliśmy się grzecznie i ruszyliśmy na zwiedzanie. Odwiedziliśmy trzy przepiękne zatoki i Vallettę, najmniejszą stolicę w Europie. Właściwie jest to dobry moment na jakieś dramatyczne załamanie akcji, ale z Ewką i jej szczęściem takie rzeczy się nie zdarzają. Chociaż wisiało nad nami widmo spędzenia ostatnich dwóch nocy, ukrywając się przed maltańskimi służbami porządkowymi, ponieważ na wyspie nie wolno rozbijać namiotów na dziko, a do tego ciężko znaleźć nie rzucające się w oczy miejsce. Dodatkowo pogoda zaczynała się psuć...ale nie z Ewką te numery! Na imprezie wdała się w fascynującą rozmowę z chłopakiem, który uwielbia biegać po górach, i tak do końca wyjazdu przygarnął nas...


Ryan

A było to tak:
R: To gdzie będziecie jutro spać?
E: W namiotach, niestety nie udało nam się znaleźć żadnego couchsurfera.
R: Ale przecież zanosi się na sztorm!
E(robiąc oczy niczym kot ze Shreka): Noo, a my nie mamy nawet kartuszy, żeby chociaż wodę ugotować...
R: Nie! Moi rodzice mają letni apartament, którego teraz nie używają, możecie tam przenocować!

W ten sposób trafiliśmy do apartamentu ma strzeżonym osiedlu, z widokiem na zatokę. Ryan nie tylko dał nam (ekskluzywny) dach nad głową, ale również ugościł przepysznym ravioli, z sosem, który przygotowała jego mama. Mało tego! Pożyczył od znajomego 307 lwa i obwiózł nas po swoich ulubionych miejscach na Malcie. Inaczej nigdy byśmy nie znaleźli tych wszystkich zakamarków. Z pewnością był to najweselszy samochód na wyspie. Stłoczeni i po części upchnięci w bagażniku, co chwilę wybuchający śmiechem i okrzykami. Byłam przekonana, że rozbijemy się i zginiemy. A jednak przeżyliśmy...


Na koniec

Malta okazała się być wyjątkowym miejscem. Na niezwykle małej przestrzeni mieści się tyle różnorodności. Ta podróż bez wątpienia odcisnęła też na nas swoje piętno. Zwłaszcza na Wojtku, który stał się od tej pory gorliwym pastafarianinem. Już nawet nie można powiedzieć przy nim: Oby ci dzieci makaronem obrosły, uważa to za straszną obrazę. Ach ci neofici!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz