Odsłona druga
Franco
Kto by pomyślał, że Jego
Makaronowatość tak ułoży nici zdarzeń, że następny przyjazny
dom znajdziemy u prawdziwego pastafarianina! Do tej pory religia ta
wydawała mi się raczej zabawną ciekawostką niż realnym
światopoglądem. Okazało się jednak, że z główną zasadą
zgodziłaby się większość moich znajomych – chodzi o więcej
dystansu! Przestańcie być tacy nadęci!
Do tego maltańscy
pastafarianie bardzo intensywnie działają przeciwko nietolerancji i
różnym fobiom społecznym. Wierzą w bardzo ścisłą korelację między spadkiem liczby piratów a wzrostem globalnego ocieplenia. Franco przyjmuje couchsurferów tylko w
poniedziałki i środy. My mieliśmy szczęście trafić na
cotygodniowe spotkanie pastafarian, dzięki temu poznaliśmy wielu
współwyznawców Latającego Potwora Spaghetti. Impreza była
przednia, wspólne gotowanie i rozmowy, chociaż był jeden, mały
haczyk. Franco wstaje o zabójczo wczesnej porze, nie ważne, o
której skończyła się impreza, o 7 rano pożegnaliśmy się
grzecznie i ruszyliśmy na zwiedzanie. Odwiedziliśmy trzy przepiękne
zatoki i Vallettę, najmniejszą stolicę w Europie. Właściwie jest
to dobry moment na jakieś dramatyczne załamanie akcji, ale z Ewką
i jej szczęściem takie rzeczy się nie zdarzają. Chociaż wisiało
nad nami widmo spędzenia ostatnich dwóch nocy, ukrywając się
przed maltańskimi służbami porządkowymi, ponieważ na wyspie nie
wolno rozbijać namiotów na dziko, a do tego ciężko znaleźć nie
rzucające się w oczy miejsce. Dodatkowo pogoda zaczynała się
psuć...ale nie z Ewką te numery! Na imprezie wdała się w
fascynującą rozmowę z chłopakiem, który uwielbia biegać po
górach, i tak do końca wyjazdu przygarnął nas...
Ryan
A było to tak:
R: To gdzie będziecie jutro
spać?
E: W namiotach, niestety nie
udało nam się znaleźć żadnego couchsurfera.
R: Ale przecież zanosi się
na sztorm!
E(robiąc oczy niczym kot ze
Shreka): Noo, a my nie mamy nawet kartuszy, żeby chociaż wodę
ugotować...
R: Nie! Moi rodzice mają
letni apartament, którego teraz nie używają, możecie tam
przenocować!
W ten sposób trafiliśmy do
apartamentu ma strzeżonym osiedlu, z widokiem na zatokę. Ryan nie
tylko dał nam (ekskluzywny) dach nad głową, ale również ugościł
przepysznym ravioli, z sosem, który przygotowała jego mama. Mało
tego! Pożyczył od znajomego 307 lwa i obwiózł nas po swoich
ulubionych miejscach na Malcie. Inaczej nigdy byśmy nie znaleźli tych wszystkich zakamarków. Z pewnością był to najweselszy
samochód na wyspie. Stłoczeni i po części upchnięci w bagażniku,
co chwilę wybuchający śmiechem i okrzykami. Byłam przekonana, że
rozbijemy się i zginiemy. A jednak przeżyliśmy...
Na koniec
Malta okazała się być
wyjątkowym miejscem. Na niezwykle małej przestrzeni mieści się
tyle różnorodności. Ta podróż bez wątpienia odcisnęła też na
nas swoje piętno. Zwłaszcza na Wojtku, który stał się od tej
pory gorliwym pastafarianinem. Już nawet nie można powiedzieć
przy nim: Oby ci dzieci makaronem obrosły,
uważa to za straszną obrazę. Ach ci neofici!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz