Nie ma większego banału,
niż stwierdzenie, że aby udać się w podróż, nie trzeba wcale
daleko wyjeżdżać. Ileż to razy każdy zapewne słyszał, że
zupełnie inny świat można zobaczyć już w pobliskiej wsi, albo
nigdy wcześniej nieodwiedzanej dzielnicy miasta. A może nie trzeba
szukać aż tak daleko? Może wystarczy otworzyć książkę, albo
posłuchać muzyki? Przecież nasze podróże to i tak, w dużej
mierze, tylko nasza interpretacja tego co widzimy, słyszymy,
czujemy. Nie ma więc znaczenia czy świat, do którego się udajemy,
jest realnym miejscem na mapie.
Często też to, co dla
jednych jest podróżą, dla innych jest zwyczajną rutyną.
Regularnym przemieszczaniem się między tam a z powrotem. Tę
różnicę między podróżującymi daną trasą okazjonalnie, a
stałych bywalców można zaobserwować już na dworcu. Albo nawet
jeszcze wcześniej, w samym sposobie mówienia: podróżnik „jedzie”, a swój „wraca do domu”. Ten pierwszy
będzie raczej nerwowy i pełen ekscytacji wywołanej „pierwszym
razem”, a powracającego charakteryzować będzie raczej
znudzenie i to spojrzenie, mówiące: oby droga minęła szybko i bez
przeszkód.
Moje bezustanne
kursowanie między Krakowem a Zakopanem zaowocowało listą grzechów
autobusowych.
Pierwszy i
najpoważniejszy z nich, to hałas. Nowicjusze gorączkowo dopytują
się czy to aby nie już, nawet jeśli ledwo co minęliśmy tabliczkę
z przekreślonym Krakowem. Niekończące się dywagacje na ten temat,
trwają średnio dwie i pół godziny, czyli dokładnie tyle, ile
przejazd. Do tego dochodzi głośnie rozmawianie przez telefon: „COOO?! Nie słyszę cię! COOOO?! W autobusie jestem!”. Co
ja mówię, przecież to prawdziwe krzyki odbijają się od
zabrudzonych szyb, pełnych kurzu siedzeń i, co gorsza, wpadają do
uszu reszty pasażerów. Jeszcze to charakterystyczne, przeciągłe „cooo”, tutaj nawet najlepsze słuchawki JVC nie pomogą.
Zerwania, śluby, pogrzeby, dolegliwości trawienne, beznadziejna
synowa, bezsenność w takim autobusie na prawdę można dowiedzieć
się o ludziach bardzo wiele, pewnie nawet na facebooku tak dużo o
sobie nie mówią.
Innym grzechem wspólnym
są dzieci. Jakimś cudem zawsze trafiam na nieziemsko rozpuszczone,
głodne, hałaśliwe, wykazujące niezmordowaną chęć
zademonstrowania całemu światu, jak szalenie niezadowolone są z
sytuacji, w której się znalazły. Pewnego razu, taki właśnie
słodki aniołek, siedział przede mną. Matka co prawda siedziała
obok, ale równolegle usiadła jej kuzynka od strony matki (ciężko
było nie usłyszeć). Rodzicielka była tak zachwycona możliwością
rozmowy z dorosłym osobnikiem, że całkowicie ignorowała swoją
pociechę. Pociecha nie mogąc zdzierżyć matczynej ignorancji
zmieniła się w potwora, który skakał po siedzeniach, krzyczał i,
o zgrozo, w pewnym momencie rzucił we mnie swoją bransoletką. Nie
zareagowałam, nie oddałam ozdoby, więc kiedy bestia zorientowała
się, że u mnie nic nie wskóra, rozpłakała się na całe gardło.
To, na reszcie, zwróciło uwagę matki, której, oddałam rzeczony
przedmiot. Ta, żeby uspokoić swój skarb, włączyła mu na
tablecie, jakąś cholerną grę, pełną cholernych dźwięków. Po
półgodzinie nie wytrzymałam. Wsadziłam głowę między
dyskutujące panie i zapytałam, czy nie byłyby tak miłe i
wyłączyły dźwięku w grze. Wtedy, słowo daję, zewsząd posypały
się brawa od udręczonych pasażerów, kilku podeszło i uścisnęło
mi w podzięce dłoń. Nawet kierowca puścił kierownicę, żeby
nagrodzić mnie owacją na stojąco. No dobra, może trochę
przesadzam, ale w którymś ze światów równoległych właśnie tak
wyglądałby finał tej historii.
Kolejne przewinienia to
śmieci, które biorą się przede wszystkim z jedzenia. Umilanie
współpasażerom podróży za pomocą wyrafinowanej aromaterapii
zasługuje na osobny rozdział. Przeważają nuty wszelakich
fastfoodów i kiełbasy, do tego lekko przetrawionego alkoholu z tyłu
autobusu.
Aż strach pomyśleć o
następnym kursie. Dlatego, na koniec, zapalę światełko w tym
tunelu pełnym nieokrzesanych pasażerów. Zaczyna się kolejna
godzina naszej podróży, zapada zmrok. Przede mną, maksymalnie
wtulony w szybę młody chłopak, absolutnie pochłonięty książką.
Obok starszy pan z siwymi wąsami nagle wyciąga rękę i włącza
nad chłopakiem lampkę.
- Szkoda oczu –
powiedział – a przed nami jeszcze kawał drogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz