środa, 31 grudnia 2014

Tam i z powrotem

Nie ma większego banału, niż stwierdzenie, że aby udać się w podróż, nie trzeba wcale daleko wyjeżdżać. Ileż to razy każdy zapewne słyszał, że zupełnie inny świat można zobaczyć już w pobliskiej wsi, albo nigdy wcześniej nieodwiedzanej dzielnicy miasta. A może nie trzeba szukać aż tak daleko? Może wystarczy otworzyć książkę, albo posłuchać muzyki? Przecież nasze podróże to i tak, w dużej mierze, tylko nasza interpretacja tego co widzimy, słyszymy, czujemy. Nie ma więc znaczenia czy świat, do którego się udajemy, jest realnym miejscem na mapie.

Często też to, co dla jednych jest podróżą, dla innych jest zwyczajną rutyną. Regularnym przemieszczaniem się między tam a z powrotem. Tę różnicę między podróżującymi daną trasą okazjonalnie, a stałych bywalców można zaobserwować już na dworcu. Albo nawet jeszcze wcześniej, w samym sposobie mówienia: podróżnik „jedzie”, a swój „wraca do domu”. Ten pierwszy będzie raczej nerwowy i pełen ekscytacji wywołanej „pierwszym razem”, a powracającego charakteryzować będzie raczej znudzenie i to spojrzenie, mówiące: oby droga minęła szybko i bez przeszkód.
Moje bezustanne kursowanie między Krakowem a Zakopanem zaowocowało listą grzechów autobusowych.
Pierwszy i najpoważniejszy z nich, to hałas. Nowicjusze gorączkowo dopytują się czy to aby nie już, nawet jeśli ledwo co minęliśmy tabliczkę z przekreślonym Krakowem. Niekończące się dywagacje na ten temat, trwają średnio dwie i pół godziny, czyli dokładnie tyle, ile przejazd. Do tego dochodzi głośnie rozmawianie przez telefon: „COOO?! Nie słyszę cię! COOOO?! W autobusie jestem!”. Co ja mówię, przecież to prawdziwe krzyki odbijają się od zabrudzonych szyb, pełnych kurzu siedzeń i, co gorsza, wpadają do uszu reszty pasażerów. Jeszcze to charakterystyczne, przeciągłe „cooo”, tutaj nawet najlepsze słuchawki JVC nie pomogą. Zerwania, śluby, pogrzeby, dolegliwości trawienne, beznadziejna synowa, bezsenność w takim autobusie na prawdę można dowiedzieć się o ludziach bardzo wiele, pewnie nawet na facebooku tak dużo o sobie nie mówią.
Innym grzechem wspólnym są dzieci. Jakimś cudem zawsze trafiam na nieziemsko rozpuszczone, głodne, hałaśliwe, wykazujące niezmordowaną chęć zademonstrowania całemu światu, jak szalenie niezadowolone są z sytuacji, w której się znalazły. Pewnego razu, taki właśnie słodki aniołek, siedział przede mną. Matka co prawda siedziała obok, ale równolegle usiadła jej kuzynka od strony matki (ciężko było nie usłyszeć). Rodzicielka była tak zachwycona możliwością rozmowy z dorosłym osobnikiem, że całkowicie ignorowała swoją pociechę. Pociecha nie mogąc zdzierżyć matczynej ignorancji zmieniła się w potwora, który skakał po siedzeniach, krzyczał i, o zgrozo, w pewnym momencie rzucił we mnie swoją bransoletką. Nie zareagowałam, nie oddałam ozdoby, więc kiedy bestia zorientowała się, że u mnie nic nie wskóra, rozpłakała się na całe gardło. To, na reszcie, zwróciło uwagę matki, której, oddałam rzeczony przedmiot. Ta, żeby uspokoić swój skarb, włączyła mu na tablecie, jakąś cholerną grę, pełną cholernych dźwięków. Po półgodzinie nie wytrzymałam. Wsadziłam głowę między dyskutujące panie i zapytałam, czy nie byłyby tak miłe i wyłączyły dźwięku w grze. Wtedy, słowo daję, zewsząd posypały się brawa od udręczonych pasażerów, kilku podeszło i uścisnęło mi w podzięce dłoń. Nawet kierowca puścił kierownicę, żeby nagrodzić mnie owacją na stojąco. No dobra, może trochę przesadzam, ale w którymś ze światów równoległych właśnie tak wyglądałby finał tej historii.
Kolejne przewinienia to śmieci, które biorą się przede wszystkim z jedzenia. Umilanie współpasażerom podróży za pomocą wyrafinowanej aromaterapii zasługuje na osobny rozdział. Przeważają nuty wszelakich fastfoodów i kiełbasy, do tego lekko przetrawionego alkoholu z tyłu autobusu.
Aż strach pomyśleć o następnym kursie. Dlatego, na koniec, zapalę światełko w tym tunelu pełnym nieokrzesanych pasażerów. Zaczyna się kolejna godzina naszej podróży, zapada zmrok. Przede mną, maksymalnie wtulony w szybę młody chłopak, absolutnie pochłonięty książką. Obok starszy pan z siwymi wąsami nagle wyciąga rękę i włącza nad chłopakiem lampkę.
- Szkoda oczu – powiedział – a przed nami jeszcze kawał drogi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz